czwartek, 8 lipca 2021

#7 Praca

 #7 Pan Polak Zostać Władcą

 

Sławkin spoglądnął na błękitne morze, rozciągające się poza horyzont. Woda zaczynała się już niedaleko przed nim – siedział on bowiem na kra-wędzi urwiska, gdzie pod nim w ścianę ziemi wbijała się fala wzburzonej wody.

- Piękny widok, nieprawdaż? – zapytał Virn Bled. Siedział tuż przy nim oczekując z uśmiechem na odpowiedź.

- Tak. Szkoda, że dopiero teraz go widzę. Po tylu latach więzienia, tortur i śmierci, widok tak piękny jak ten może równać się jedynie bogowi.

Virn zamilkł na chwilę, myśląc.

- Więc, jak z twoim marzeniem? Jak zamierzasz je zrealizować?

- Pamiętasz może historie o bohaterskich rewolucjonistach, którzy siłą zdobywali całe królestwa? – uciął na moment, podnosząc kącik ust. – Ja zrobię to bez rozlewu krwi. Bez przemocy. Bez awantur i wojny.

- Kiedyś myślałem że twoje marzenie będzie realne, teraz jednak myślę że za bardzo wybiegłeś z wyobraźnią – Virn Bled oparł się ramionami o urwisko. – Niby jak dasz radę powalić obecnego króla bez siły i przemo-cy? Mi nic nie przychodzi do głowy.

- Może wystarczy porozmawiać? – odpowiedział Sławkin. – Jakkolwiek by to nie brzmiało, chcę, bym został władcą pokoju. Nie, jak tymi wybla-kłymi i wybrakowanymi królami z Kontynentu, ale tym, który zostanie nazwany sługą Pana, tym, który poprowadzi ludzi do szczęścia i dostatku. Pragnę stworzyć państwo, na którego nikt nie zasłużył, ale którego każdy potrzebuje. Nawet ja go będę potrzebował, Virnie, nawet ja.

- To piękny sposób, Sławkinie – rzekł, czując łzy w oczach. – tak piękny że aż trudno mi go wyobrazić. Pamiętam, jak to ja zasiałem w tobie to ma-rzenie, bo czułem że przyczynisz się do polepszenia tego świata. Gdy wojna sięgnęła cały świat, każdy się modlił w jakiejś intencji, ja wtedy modliłem się za ciebie, bo wierzyłem w ciebie. Bałem się co prawda o twoje marzenie, twoje pragnienie zostania prawdziwym władcą, lecz im dłużej podróżowałem z tobą przez te wszystkie krainy aż do teraz, coraz bardziej byłem pewien. Czułem wewnątrz siebie, że to ty obejmiesz tron jako prawowity władca.

- Jednak do teraz powątpiewasz? – zadał pytanie Sławkin. Nie oczekiwał odpowiedzi twierdzącej, chciał usłyszeć prawdę.

- Tak, aż do tej chwili nie potrafię w pełni w ciebie uwierzyć. Zmuszam się, modlę się, ale to nic wiele nie daje. Można by powiedzieć, że to chyba moja świadomość mnie trzyma przed prawdziwym wybawieniem.

Pojedyncza kropla łzy spadła na ziemię. Virn nie starł oka, nie chciał tego robić. Pozwolił, by na podłoże spadły kolejne słone krople, by wsiąkły po-woli w ziemię.

- Kogo weźmiesz ze sobą na wyspę? – zapytał Bled. – Swoją żonę i dzie-cko, może też tą dziewczynę z którą się tak zżyłeś jak z rodzeństwem? Bo-ję się teraz mówić, ale im bardziej ty będziesz się wzbraniał od przemocy to druga strona to wykorzysta. Kogokolwiek byś nie wziął ze sobą, przy-niosłoby to śmierć.

- Nie uważasz jednak Virnie, że śmierć w imię wolności i prawości jest lepsze niż gnicie w przebrzydłym porządku, gdzie konsztachty za kulisa-mi, seks i pieniądze są głównymi wartościami? Ja myślę, że chociaż powi-nniśmy spróbować.

- Czy chociaż są świadomi tego, co ich czeka? Że, nawet jeśli wam się uda, to przypłacicie to większym kosztem niż byście chcieli?

- Oczywiście. Moja żona, Nervina zgodziła się bez wątpliwości, od razu. Tak jak każdy człowiek, który chciał Prawdę i Boga.

- Ile jeszcze osób przekonałeś do swojego pomysłu? – Virn dopiero teraz starł łzy z oczu. – Kilkanaście, kilkadziesiąt? Od kiedy jestem z tobą w podróży, tak jest trzy lata, mówiłeś, że tworzysz swoją grupę ludzi, państ-wo, którzy pomogą zrealizować twoje marzenie. Czy znaleźli się tacy, op-rócz twoich najbliższych?

- Oczywiście, że się znaleźli. Ludzie, którzy stracili wiarę w siebie, wiarę w życie i nadzieję, ludzie bez boga, szukający prawdziwego Autorytetu i czegoś, co by ich pokierowało w tym marnym jestestwie. Ludzie, chcący żyć tak jak pragną, a nie jak im się nakazuje, gdzie będą mogli odetchnąć pełną piersią, bez strachu o śmierć przez wojnę czy głód.

Skończył mówić, i przymknął oczy, ciesząc się szumem fal. Virn westch-nął i odetchnął solnym powietrzem.

- Wiesz, kim jest władca? – zapytał po chwili Bled.

- Nie wiem. Mam pewne pojęcie, wyobrażenie tego kim on jest, lecz tak jak każdy, nie wiem jak go poprawnie zdefiniować. Czy jest to ktoś, kto słucha się w pełni ludzi, a może trzyma przy sobie tylko kilka osób, słu-żących mu radą? Możliwe też, że prawdziwy władca to osoba będąca w stanie sama pełnić władzę w królestwie. Jest zbyt dużo możliwości, prawd rządzących życiem. Może wtedy władca to zbiorowisko, ugrupowanie, bez odgórnie wybranego lidera? Każdy podawałby swoje rozwiązanie, a te, które zyskałoby najwięcej głosów, zostało poddane realizacji? W takim je-dnak razie, dlaczego mówimy o prawdziwym władcy jako o jednym czło-wieku? Możliwe, że za tym słowem kryje się jedynie marionetka, mająca stać się tylko i wyłącznie marną imitacją Boga, tego, którego wszyscy chcą słuchać i za którym każdy pragnie podążać. Jest za dużo rzeczy, które wiją się w mojej głowie, męczą mnie i uciskają.

- Słyszałem kiedyś ważne słowa, i choć padły one z ust wieśniaka, były one zadziwiająco trafne. Powiedział mi jedną rzecz: „Zrób to na logikę, nie myśl o tym za dużo”. Możliwe, że nie głowiąc się za bardzo nad roz-wiązaniem, kim jest prawdziwy władca, możemy wpaść na pomysł, który okaże się najbardziej efektywny. Co byś powiedział na to, żebyś połączył wszystko ze sobą i spróbował zachować równowagę?

- Co znaczy równowaga w tym sensie? Że idealnie zachowam balans po-między radą, ludźmi, a moją suwerenną władzą? Czy może jednak suge-rujesz zamianę, raz tamci, potem ci drudzy, a następnie znów ci pierwsi?

- Wiem, że to może być trudne, rozumiem to. – pokiwał głową.

- My prawdopodobnie nigdy nie znajdziemy rozwiązania. Ja mogę jedy-nie zaufać Autorytetowi, i żyć według jego zasad, tak, by moi ludzie mo-gli żyć według moich. Taka droga jest właściwa, i najbliższa temu, co chcę osiągnąć.

- Chciałbym to zobaczyć – Virn wstał i odszedł nieco od krawędzi urwis-ka. – Chwilę temu wspominałeś o swoim sposobie zdobycia władzy bez wojny. Czy oprócz rozmowy, miłość też jest rozwiązaniem?

- Oczywiście. – odrzekł Sławkin, również wstając.

Wpatrzyli się obydwoje w puste, zielone równiny sięgające aż po hory-zont. Na jego linii zauważyli ciemną smugę, na co Sławkin się ucieszył.

Idą tu. Ludzie, którzy chcą prawdy, ukojenia i szczęścia, ludzie którzy uciekli z rąk wojny i z łapsk biedy, ludzie pragnący iść za wiarą, nadzieją i bogiem.

Ludzie Prawdziwego Władcy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz