czwartek, 8 lipca 2021

#4 Praca

 #4 Justyna Handzlik Mātāmua

 

Widziała przed sobą tę twarz. Szarą i zmęczoną. Błękitne smutne oczy patrzące prosto na nią w oczekiwaniu aż wreszcie to powie…

Taki był każdy sen, który miała od miesiąca. Od czasu, aż wyciągnęła tę przeklętą butelkę z oceanu. To właśnie w niej znalazła ten głupi list: „Płyń na wschód, poza granice tego, co znane”.

Butelka była zupełnie zwyczajna, dlatego wyrzuciła ją od razu. Z jakiegoś powodu jednak nie mogła wyrzucić listu. Schowała go do kieszeni i zupełnie o nim zapomniała.

Później pojawił się ten sen. Starała się o nim nie myśleć, ale sen powracał każdej nocy. Dokładnie ten sam. W jakiś tajemniczy sposób wiedziała, że to wszystko ma coś wspólnego z listem. Czuła to.

Tego ranka postanowiła mu się przyjrzeć dokładniej. Papier był gruby i szorstki, widać było, że musiał być drogi, zupełnie inny niż kartki dostępne tutaj. Na nich ledwo można było coś zapisać, trzeba było to robić bardzo delikatnie, bo kartki były tak cienkie, że prawie przeźroczyste.

Mało kto tu umiał jednak pisać i czytać. Nie były to umiejętności niezbędne do przeżycia w tym miejscu. Nie pomagało to znaleźć jedzenia – którego ledwo starczało dla wszystkich. Do znalezienia pracy czytanie też nie było potrzebne. Zresztą sam wybór prac był niewielki. Mężczyźni mogli pracować w kopalni na zachodzie lub na łodzi pływającej na wschód. Kobiety mogły być kucharkami, krawcowymi lub prostytutkami.

Ona nie umiała ani gotować, ani szyć, ale nie chciała też obsługiwać pijanych górników czy marynarzy. Dlatego po śmierci Matki została złodziejką. Nie był to najlepszy zawód świata, ale jakoś udawało jej się przeżyć.

Umiała również czytać i pisać. Tego nauczyła jej Matka. Z tego, co pamięta przybyły tu na jakiejś łodzi, gdy miała 5 lat.

Matka nigdy nie powiedziała jej skąd płynęły i dlaczego wybrała właśnie to miejsce. Mówiła tylko, że tu będą bezpieczne. Łatwo jej to było mówić - miała naprawdę magiczne ręce – z byle czego umiała ugotować najlepsze danie na świecie. Więc dopóki Matka żyła powodziło im się całkiem nieźle. Marynarze i górnicy chętnie płacili za możliwość zjedzenia smacznego posiłku. Ale ona nie odziedziczyła tego talentu – jej potrawy zapełniały brzuch, ale nikt by nie zapłacił za możliwość ich skosztowania.

Dlatego musiała sobie znaleźć inne zajęcie. Była w nim zresztą całkiem dobra. Od dziecka umiała się zakradać wręcz bezszelestnie i nikt jej nie zauważał. Nie było w niej nic wyjątkowego, mała chuda, szara jak całe to miejsce. Tylko ten dziwny znak nad jej lewą kostką.



Miała go od zawsze choć nie wiedziała skąd. Gdy pytała o to Matkę tą mówiła, że to nic nie znaczy i ma o tym zapomnieć. Od razu też dodawała, że ma nikomu o tym nie wspominać. Nigdy. Zawsze mówiła to tym swoim głosem wymagającym pełnego posłuszeństwa, prawie szeptem tak jakby ściany miały uszy.

Niewiele też wiedziała o Matce, ale jedno było pewne, gdy użyła „tego” głosu dalsza dyskusja była zbędna.

Nie znała nawet jej imienia, nazywała ją Matką. Raz gdy miała 6 lat zapytała ją o imię. W odpowiedzi usłyszała „tym” głosem, że nie ma imienia - że ma ją nazywać Matką – i koniec dyskusji. Ona sama miała bardzo dziwne imię, które poznała niedawno: Mātāmua. Nikt jednak nigdy jej tak nie nazywał – wszyscy mówili na nią Matu.

To imię zdradziła jej Matka tuż przed swoją śmiercią. Powiedziała jej, że to złe imię i nigdy nie powinna go używać, i że to imię nic nie znaczy, to tylko zlepek liter i koniec dyskusji. Jednak w jej głosie było słychać strach. Ten sam strach który słyszała za każdym razem, gdy pytała kim są i skąd pochodzą…

Czyjś pijacki krzyk wyrwał ją ze wspomnień. Ponownie spojrzała na list. Szmaragdowy napis: „Płyń na wschód, poza granice tego, co znane”.

Czuła że musi tam popłynąć, ale łatwiej powiedzieć niż zrobić. Jak niby ma się dostać poza granicę na wschodzie? Postanowiła na razie o tym nie myśleć. Najpierw dostanie się jakoś do granicy. Już samo to nie było łatwym zadaniem. Mało która łódź płynęła do samej granicy. Większość zatrzymywała się w porcie po drugiej stronie oceanu…

Tak, najpierw dotrze do portu Ahuri. Żeby tam dotrzeć trzeba płynąc 10 dni, tylko jak dostać się na łódź. Kobiety nie mogły pływać, ale przecież one tu jakoś przypłynęły więc na pewno da się przekupić jakiegoś kapitana. Musi rozejrzeć się w porcie za właściwą łodzią.

Odpowiednią łódź znalazła szybko – mała, zdezelowana, częściowo pokryta już rdzą. Tak, ten kapitan na pewno potrzebuje pieniędzy.

Nigdy nie kradła dużo, to mogło być niebezpieczne. Ludzie szybko się orientują, kiedy tracą dużo pieniędzy, przy małych kwotach zwykle zakładają, że je gdzieś zgubili. Teraz gdy i tak zamierza odpłynąć ryzyko jest mniejsze.

Szybko udało jej się zebrać kwotę, której zażądał kapitan. Pod osłoną nocy weszła na pokład i schowała się w kajucie kapitana. Tu spędzi kolejne 10 dni, niezauważona przez nikogo.

Była pewna, że podróż będzie długa i nudna. W tej części świata, dzięki granicy na wschodzie, morza są bezpieczne.

Matu mogła więc w spokoju rozmyślać o swoim celu i planować dalszą trasę. Mogła też wspominać podróż, którą odbyły prawie 15 lat temu z Matką. Dużo wtedy rozmawiały głównie szeptem. Matka tłumaczyła jej, że to jedyne wyjście, że musi złamać przysięgę i ją ukryć. Że tak będzie lepiej dla wszystkich, a w szczególności dla Matu.

Mówiła też, że przyjdzie jej za to zapłacić, bo zakon jej tego nigdy nie wybaczy.

Matu nie rozumiała o czym Matka mówi, wiedziała tylko, że bardzo się cieszy, że od teraz będzie mogła robić co chce i chodzić gdzie chce.

Wszystkie te zapomniane z biegiem lat wspomnienia wracały do niej stopniowo. Jedno po drugim jak brakujące elementy układanki. Miała nadzieje, że nim dotrze do celu, jakikolwiek miałby on być, będzie już pamiętać wszystko.

Zaczęła tylko żałować, że wtedy nie zapytała Matki co to dokładnie wszystko znaczy, ale była zbyt mała by to zrozumieć.

Jej dalszy plan był prosty. Pociągi z portu Ahuri rozwożą zapasy po miastach na całej wyspie. Jest też jeden pociąg który omija wszystkie miasta i jedzie bezpośrednio do małego portu po drugiej stronie wyspy. Tam postara się znaleźć jakiegoś kapitana, który zabierze ją poza granice.

Tyle powiedział jej kapitan. Oczywiście Matu nie zdradziła celu swojej podróży. Mówiła, że chce się dostać do stolicy i znaleźć pracę jako służąca. Jednak udało jej się umiejętnie, bez wzbudzania żadnych podejrzeń, wypytać o resztę, o port po drugiej stronie i jak się tam dostać.

Udawała zwykłą ciekawość, kogoś, kto po raz pierwszy w życiu opuścił dom. Na szczęście dla niej kapitan był gadatliwy i nie trzeba było go bardzo zachęcać do opowieści.

Dzięki temu podróż upłynęła też wyjątkowo szybko, nawet nie zauważyła, kiedy dopłynęli.

Ahuri było największym portem królestwa. Znajdował się na wyspie Tumulu.

Wszystkie największe miasta były właśnie tu, na wyspie. Tu tez w stolicy mieszkali władcy i najbardziej wpływowe i najbogatsze osoby.

Przypływają tu wszystkie statki z zachodu. Towary, złoto, jedzenie i ludzie do pracy -wszystko to jest potrzebne na wyspie. Po przepakowaniu na wagony wszystko rusza do stolicy.

Ahuri było ogromnym, brudnym i hałaśliwym miejscem. Łatwo było się tu ukryć, ale równie łatwo można było to zginąć.

Trzeba szybko się stąd wynieść -pomyślała Matu. Będzie musiała szybko znaleźć ten pociąg. Łatwo jej będzie się schować między jakimiś beczkami z mięsem czy winem.

Wieczorem po zejściu z łodzi znalazła się na ciemnej ulicy prawie pustej. Rozejrzała się. Budynki były szare, mury odrapane. W wielu domach nie było drzwi -nic cennego w nich nie było A drzwi tylko prowokowały złodziei.

Żeby dotrzeć do pociągu musiała tylko dostać się na koniec tej ulicy. Nie była długa - zajmie to chwilę -pomyślała. Trzeba tylko uważać, żeby nikt nie zwrócił na nią uwagi.

Była już w połowie drogi, gdy nagle dostrzegła mały znak nad wejściem do jednego z domów…

Stanęła jak wryta spoglądając na ten sam symbol, który nosiła od zawsze nad kostką… To nie mógł być przypadek. W ułamku sekundy podjęła decyzje i już po chwili wchodziła do środka.

Natychmiast uderzył ją przyjemny zapach kawy z cynamonem. Kawa pachniała tak intensywnie, że przywołała w niej to wspomnienie…

To było jakiś rok po tym jak z Matka przypłynęły w tamto miejsce.

Matka właśnie zapatrzyła kawę z cynamonem -piła tylko taką. Matu pamiętała, że tej nocy śniła jej się zimna twierdza. Pamiętała grube szare mury i długi wilgotny korytarz. Matka prowadziła ją do wielkich drewnianych drzwi, gdy już miały je otworzyć sen się urwał. Nie pamiętała początku tego snu -skąd szły i dlaczego Matka kazała jej być cicho.

Gdy zapytała Matkę o tę twierdzę ta odstawiła kawę i spojrzała na nią ze strachem w oczach.

„Przysięgnij mi, że nigdy tam nie wrócisz i nikomu nie będziesz wspominać o tym miejscu! Przysięgnij!” W jej głowie kłębiło się tyle pytań -co to za miejsce, czemu nie może tam wrócić?

„Jesteś za mała, żeby to zrozumieć. Przysięgnij i nie mówmy o tym więcej!”

- Napijesz się kawy -te słowa wyrwały ją ze wspomnień.

Przepraszam, nie chciałam… - przerwał, gdy dostrzegła osobę przed sobą…

- Wyglądała dokładnie jak jej Matka, miała te same zielone oczy, ale przecież jej Matka była martwa, sama widziała jak umiera, pochowała ją…

Kim jesteś? -zapytała

Oh nikim ważnym, tylko starą kobietą.

Ale wyglądasz dokładnie tak, jak jedna kobieta, którą znałam.

Tak, wyglądam jak wiele starych kobiet - odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem - to chcesz tej kawy?

Matu pokiwała głowa wciąż wpatrując się w twarz, która ją wychowała.

Gdy kobieta zniknęła w kuchni Matu rozejrzała się po pokoju, w którym się znajdowała. Kamienna podłoga, odrapane szare ściany i łóżko pod oknem. Weszła do kuchni - kuchenka kilka pustych szafek stół i dwa krzesła. Nie było tu nic, co warte by było posiadania drzwi wejściowych.

 

2 komentarze:

  1. Ciężko się czyta takie małe literki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny koncept, miło się też czytało, szkoda tylko że opowiadanie urywa się podczas opisu wnętrza, wygląda to nienaturalnie.

    OdpowiedzUsuń